Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mój sposób na.... Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mój sposób na.... Pokaż wszystkie posty

13 sierpnia 2014

gulasz gospodarski.....






Po wczorajszym upale nie ma śladu, a otwarte okna dają miłe uczucie odprężenia. Z podwójną przyjemnością więc parzę kawę, układam na blacie kuchennym rzędy papierówek przywiezionych wczoraj od A i zasiadam do laptopa.
Po ostatnich zawirowaniach nasze życie nabiera sobie właściwego tempa, dając możliwość celebrowania chwil.
Córka powoli wraca do zdrowia i za kilkanaście dni możemy zacząć na nowo uczyć się chodzić. Niedługo uda nam się wyjechać na upragnione wakacje, bez stresu kolejnych wizyt lekarskich, kontroli, leków, opatrunków. Niedługo obie zaszyjemy się w ogrodowym hamaku z książką w dłoni i ulubionym napojem obok i ułożymy w głowach wypadki ostatnich tygodni. 

Wciąż wydaje mi się, że moje lato dopiero się zaczyna, a gdy spoglądam za okno widzę lekko zażółcające się liście drzew. Jesień nadchodzi wielkimi krokami i nie mogę powiedzieć, aby specjalnie mnie to martwiło. Cieszy mnie myśl straganów uginających się od dojrzałych w słońcu warzyw i owoców, cieszy mnie oczekiwanie na zapachy dolatujące z kuchni, praca, którą się wkłada w przygotowanie zapasów zimowych. Proste smaki i proste czynności. 


Dzisiejszy przepis powstał pod wpływem chwili.
Bardzo nie lubię marnować jedzenia, wyrzucać resztek, które niby zalegają w lodówce i z którymi nie bardzo wiadomo co zrobić, a na które nikt nie ma specjalnej ochoty.
Bardzo lubię eksperymenty w kuchni.
Gdy w maminej lodówce znalazłam jedną paprykę, maleńką cukinię, dwie małe kiełbaski, których nikt już nie chciał jeść, wiedziałam, że na obiad nie podam zwykłego gulaszu, o którego przygotowanie mnie proszono.





Gulasz gospodarski:

1 kg karkówki lub łopatki wieprzowej,
2 czosnkowe lub paprykowe kiełbaski,
1 średnie wielkości cukinia,
1 papryka,
1 spora cebula,
1,5 l bulionu (może być warzywny, drobiowy lub z kostki ekologicznej),
sól i pieprz,
ostra papryka, cząber lub estragon,
liście laurowe, ziele angielskie,
2 łyżki koncentratu pomidorowego, ew. łyżka słodkiej śmietany,
olej do smażenia, koperek i ryż do podania


Mięso umyć, drobno pokroić i podsmażyć na mocno rozgrzanym oleju. Przełożyć do rondla o grubym dnie, dodać liście i ziele, zalać bulionem, gotować około jednej godziny.
Cebulę posiekać w piórka, paprykę w paseczki, poddusić na oleju. Dodać do mięsa.
Kiełbasę pokroić w paski, podsmażyć na pozostałym oleju, także dodać do rondla z gulaszem. Gulasz powinien cały czas dusić się na niewielkim ogniu.
Na koniec cukinię porządnie wyszorować szczoteczką do warzyw - pokroić w półplasterki, lekko poddusić na reszcie oleju i dodać do gulaszu, krótko zagotować.
Doprawić do smaku, dodać koncentrat, ewentualnie śmietanę, lub (jeśli kto lubi) zagęścić łyżką mąki.

Podawać z ryżem.








3 listopada 2013

Pierogi ruskie... rodzinne gotowanie i stare tajemnice....




 
Są potrawy przywodzące we wspomnieniach dzieciństwo. Nie tylko jego smaki, ale także i ulubione zajęcia, chwile ważne i mniej ważne, składające się na nasze życie.
Gdy byłam mała, godzinami przeglądałam Mamy jedyną książkę kucharską. Tomiszcze liczące ponad tysiąc stron. Poradnik, zbiór przepisów i niezwykle kolorowych rysunków. Na tamte czasy było to arcydzieło, oprawne w pomarańczowe płótno, z wygrawerowanym złoconymi literami tytułem "Kucharz gastronom".

Nikt na świecie nie robi tak pysznych ruskich pierogów, jak moja Mama. Są potrawy przypisane jednej osobie. Nigdy nie udało mi się zrobić pierogów doskonalszych w smaku, w kształcie. Z tak delikatnym ciastem i nieziemsko dobrym farszem. 
Wczoraj ulepiłyśmy ich kolejną ogromną porcję. Moja Córka przepada za ruskimi, ja przepadam za ruskimi i nie ma osoby w Rodzinie, która potrafiła by im się oprzeć. 
I choć lepienie nie nastręcza mi żadnych trudności, ciasto sprawnie obraca się w palcach i w mgnieniu oka na tacy powstają równiutkie rzędy zgrabnych pierożków, to jednak moje wykonanie pierogów pozostaje daleko w tyle za tymi, które robiłam wczoraj wspólnie z Mamą.  
Gdy zapytałam o Jej sekret, przyniosła mi grubą, starą książkę - Czytaj! Gotuj! I jedz! 
I tak oto dziś na moich kolanach leży pierwsza książka kucharska, jaką widziałam w życiu. "Kucharz gastronom" z roku 1962. Zawierający receptury na tę, jak i inne potrawy mego dzieciństwa. 



Pierogi ruskie mojej Mamy:

Ciasto:
1 kilogram mąki (najlepiej poznańskiej) 
1 filiżanka oliwy lub dobrego oleju
sól,
woda ciepła, lecz nie wrząca
jajko (ja zwykle odbieram nieco białka)

Mąkę przesiewam, dodaję jajko oraz sól, oliwę lub olej, zarabiam ciasto powoli wlewając wodę. Nie powinna ona parzyć ręki, lecz powinna być dość ciepła. 
Ciasto należy dobrze wyrobić, powinno być jednak nieco rzadsze niż ciasto na makaron, gładkie i lśniące. 
Podczas wałkowania także nie podsypujemy zbyt obficie mąką, gdyż będzie źle się kleiło.


Farsz:
ziemniaki 1 kg
ser biały 500 g
2 cebule pokrojone w drobną kostkę i zeszklone na smalcu,
sól, pieprz do smaku

Ziemniaki ugotować i przecisnąć przez praskę. Nie rozgotować absolutnie, gdyż nadzienie będzie "ciapowate". Powinny być lekko niedogotowane i dobrze ubite.
Dodać cebulkę, ser, wymieszać razem. Doprawić do smaku.
Jeszcze jedna moja subiektywna uwaga:
Ser w żadnym razie nie powinien być kremowy i delikatny. Uważam, ze smak pierogów w dużej mierze zależy od produktów do nich użytych. W moim domu od zawsze pierogi jak i serniki robiło się z ciężkiego twarogu, kupowanego u gospodarza na wiosce, tłustego, lekko grudkowego, słodkiego, niesamowicie pysznego :)
W sklepach, zmuszona realiami, w jakich mieszkam, szukam sera tłustego, dobrego, kupowanego na wagę. Nigdy nie korzystam z serków pakowanych w wiaderka, paczuszki, kremowych i delikatnych, przeznaczonych raczej do naleśników. 

Ciasto wałkować na grubość milimetra, półtora, szklanką wykrawać niewielkie koła. Na środek każdego kłaść łyżeczkę farszu, zlepiać pierogi, mocno dociskając boki, układać na dobrze wysypanym mąką blacie, deseczce, ściereczce.

Pierogi gotować w szeroki, płaskim naczyniu, wrzucając do wrzącej, osolonej wody taką ich ilość, aby po wypłynięciu mogły swobodnie pływać. 
Do czasu wypłynięcia dobrze jest je przykryć pokrywą. Przyspieszy to gotowanie pierogów, zapobiegając rozmiękaniu ciasta. Pierogi od chwili wypłynięcia gotujemy do czasu pomownego zagotowania.

Przygotowanych pierogów nie powinno się długo trzymać przed ugotowaniem, gdyż schnące ciasto lubi pękać w trakcie gotowania. Jeśli z jakichś powodów nie możemy ugotować przygotowanej partii, należy przykryć ją ściereczką, zapobiegając ich wysychaniu.


Takie oto rady odnalazłam w trzymanej na kolanach księdze. Muszę przyznać, że coś w tym jest. Moja Mama postępuje dokładnie tak samo, powiedziała bym, ze jest to już nawyk. 
A Jej pierogi nie mają w sobie nadal równych na całym świecie. :))) 
Nie dla mnie.
I nie dla mojego Dziecka. 



16 lipca 2013

letnio... z myślą o zimie...


   To już pół roku, odkąd tutaj do Was piszę. Ostatnio moje życie wpadło w istny wir szaleństwa. Żyję na walizkach, w bagażniku wożę formy do ciast, mąki, serwetki, aparat, nawet maszynę do wyrabiania chleba. 
Otrzymuję zaproszenia na spotkania, warsztaty, konkursy. Z niektórych, z braku czasu i możliwości, muszę zrezygnować, za wszystkie jednak jestem niezmiernie wdzięczna. I dziękuję Wam, za odwiedziny, za komentarze, za obecność.

W tym tygodniu, z Dziewczynami z Koła, organizujemy wspólne gotowanie w klimacie kuchni gruzińskiej. Jeśli lubicie gotować, spotykać się w przesympatycznym gronie oraz mile spędzać czas - zapraszam do nas.

   A dziś... łapię zapachy lata i pracowicie upycham je w słoiczki. Czytam leniwie na ławce nieopodal placu zabaw, pakuję walizki do kolejnego wyjazdu. I nadrabiam zaległości w blogowaniu....


Gdy na działce widzę oblatujące wiśnie lub krzaczki porzeczek uginające się pod ciężarem owoców... nie potrafię przejść obojętnie wobec takich smakołyków. Zbieram je więc namiętnie i upycham w słoiczki.


weki
  


 Kilka lat temu, w księgarni internetowej, zakupiłam sobie książkę pod ciekawym - teraz dla mnie - tytułem Konserwowanie i przechowywanie żywności. Zakupiłam ją wtedy, gdyż była w promocji. :)))
Dziś ma już stos podoklejanych karteczek z zaznaczonymi przepisami. Kilka z nich nawet wypróbowałam w przeszłości, jednak dopiero w tym roku - zmuszona kompleksowym żywieniem rodziny oraz zafascynowana działką i prowadzeniem domu (tak jakoś mi się porobiło ostatnio, może w ramach przeciwieństwa do ciągłej pracy) - stanowi ona dla mnie wartość nieocenioną.
Lato w pełni, owoce aż się proszą o wykorzystanie i same wpadają do wiaderka, przyszedł więc czas na przetwory owocowe.
Gdy nadejdzie sezon warzywny, w mojej kuchni unosić będą się zapachy konserwowanego z curry kalafiora (znakomity dodatek do wódeczki - używając kolokwializmu) oraz cukinii z kurkumą. Dziś przygotowuję wiśnie w spirytusie (do deserów dla dorosłych), dżemy owocowe do naleśników oraz kompoty - które to szczególnie lubi moje Dziecię lat siedmiu płci żeńskiej :)
Zacznę jednak od opisania wiśni w alkoholu:
Aseptyczne właściwości alkoholu świetnie nadają się do utrwalania owoców. Należy jednak stosować wysokoprocentowe alkohole (powyżej 40%), a idealnym wyborem jest rum. Owoce przed zakonserwowaniem należy obrać oraz usunąć z nich gniazda nasienne lub pestki. Dodatek cukru wzmocni konserwujące działanie alkoholu, a goździków i cukru waniliowego poprawi smak.
Przy przygotowaniu wiśni w alkoholu w pierwszej kolejności z 80 dkg cukru i pół szklanki wody przygotowałam syrop. Cukier ugotowany lepiej miesza i rozpuszcza się w alkoholu. Na wrzący wrzuciłam wiśnie i na małym ogniu doprowadziłam do zagotowania. Po ostygnięciu dodałam alkohol (szklanka spirytusu), po czym przełożyłam do słoików.

Dżemy:
Nie zważając na rodzaj wykorzystanych owoców, dżemy przygotowuje się, gotując starannie umyte owoce z cukrem. Ja często dodaję także środek ściągający typu żelfiks, co znacznie skraca czas przygotowania. Korzystam z przepisów na opakowaniu, jednak używam nieco mniej cukru a owoców nie daję pełne kilo, lecz także nieco mniej. Dodatkowo często dodaję różne pasujące "dodatki" smakowe typu cukier waniliowy, cynamon, goździki.
Część większych i twardszych owoców rozgotowuję w małej ilości wody lub wręcz ubijam tłuczkiem do ziemniaków.
Dżemy sporządzam w płaskich i szerokich rondlach, z których szybko odparowuje woda. Ułatwia to także zbieranie powstałej na powierzchni piany. Gorący dżem od razu przekładam do słoików, zakręcam dobrze i ustawiam słoiki do góry dnem. Dopiero, gdy nieco przestygną, nie czekam aż do całkowitego ostygnięcia, gdyż wtedy dżem nieestetycznie tkwi przy wieczku słoika, stawiam je wieczkiem do góry.
Należy pamiętać także, że dżemy o znacznie obniżonej zawartości cukru należy dodatkowo pasteryzować.



weki



Kompoty:
Owoce w kompotach bardzo dobrze zachowują wartości witaminowe. Na zachowane tych właściwości bardzo korzystnie wpływa dodatek cukru. W kompotach mieszanych łączy się owoce mniej zasobne w witaminy z zasobnymi. Mało aromatyczne z aromatycznymi. Można także dobierać według koloru, pamiętając, że owoce bardziej zabarwione nadadzą kolor całemu kompotowi. Kompot powinien zachować orzeźwiający smak, odróżniający go od przetworów takich jak dźemy czy konfitury. Porcje cukru powinny być umiarkowane, w zależności od rodzaju owoców.
Owoce należy przebrać, pozbawić szypułek lub ogonków. Umyć, agrest nakłuć, wiśnie, śliwki, morele lub czereśnie wydrylować. (Przydaje się drylownica). Następnie owoce układa się luźno w wyparzonych słojach. Z wody i cukru przygotowuje się syrop. Owoce muszą być przykryte syropem i powinny być ułożone do wysokości około 1 cm poniżej górnego obrzeża słoja. Jeśli nałoży się więcej, to podczas pasteryzowania, gdy ich objętość się powiększy, mogą dostać się pomiędzy brzegi słoja i nakrętkę, uniemożliwiając szczelne zamknięcie.
Słoiki pasteryzuje się ok 30 minut.
Polecam domowe przygotowanie przetworów. Pomimo panujących na zewnątrz temperatur warto się pomęczyć. Nic nie może równać się z zapachem unoszącym się w kuchni podczas przygotowania domowych dżemów oraz ich smakiem w trakcie długiej i mroźnej zimy. Owoce w alkoholu wspaniale rozgrzewają, kompoty smakują przy rodzinnych obiadach, a do pomocy można zachęcić nawet małe dzieci. Ja przyznam, że nie miałam przyjemności wydrylowania nawet jednej wisienki. Zajęcie to zagarnęła moja córeczka, śmiejąc się przy tym radośnie i pokazując coraz to nowe planki z soku wiśniowego na brzuszku :))))

29 marca 2013

Wielki Piątek....

   Na Podgórzu Izerskim śnieg zasypał drogi. 
Córce spadła gorączka i spogląda na mnie umęczonymi oczkami. 
Malowanie jajek to nieodłączna tradycja Wielkiego Piątku. 
Czy będziemy robić pisanki?





Ja wypijam kolejną filiżankę mocnej kawy i przeglądam książkę z przepisami, w poszukiwaniu ciast idealnych na Wielkanoc. Zajmuję się słodką oprawą świąt, co nie znaczy, że nie przyłożę ręki do doprawienia sałatki jarzynowej czy wyczarowania pasty do jajek nadziewanych. 
Koty wytrwale pilnują kuchni. 


Czy wiedzieliście, ze wywar z kurkumy barwi jajka na cudownie żółty kolor. A owinięcie koronką lub starą pończochą wyczaruje na nich niesamowity wzór. 
Nauczyłam się tego na warsztatach naturalnego barwienia pisanek. 
Wystarczy zagotować wodę  i do szklanki wrzącej wody dodać 2 łyżki kurkumy wraz z 2 łyżkami białego octu. W takim roztworze moczymy jajka przez 24 godziny. Najlepiej przechowywać je w lodówce. 
Wykorzystując łupinki cebuli uzyskamy brązowy kolor jajek. W tym celu obieramy kilka dużych cebul z wierzchnich łupinek, wrzucamy do garnka, zalewamy wodą i gotujemy około 15 minut. Dodajemy 2 łyżki octu, wkładamy jajka i gotujemy 10 minut.
Inna metoda to moczenie jajek w roztworze kawowym. Wystarczy dodać 1 łyżkę octu do 1 szklanki bardzo mocnego roztworu kawowego i moczyć jajko do uzyskania pożądanego koloru.
Aby uzyskać kolor ciemnoróżowy, średnich rozmiarów buraka kroimy na kawałki i zalewamy 2 szklankami wrzątku. Dodajemy 2 łyżki octu a po ostudzeniu moczymy jajka około 24 godzin, najlepiej przechowując wywar w lodówce.

W celu wyczarowania wzorów na pisankach wystarczy, jak mówiłam, owinąć jajka kawałkiem koronki lub starej pończochy. Innym sposobem jest naklejenie na jajka małych naklejek. Kółeczek, serduszek.... Po ostudzeniu jajek usuwa się naklejki, a w tych miejscach pozostaną niezabarwione wzory....


Idę więc gotować jajka na pisanki, a wszystkim dziś życzę miłego Wielkiego Piątku :)))



 

21 marca 2013

Naleśniki... przepis podstawowy i kilka rad...




Nie potrafię pozostać obojętna wobec widoku talerza parujących, odsmażanych ziemniaków, pierogów ruskich, racuszków, galantyny drobiowej mojej Mamy, naleśnników.
Są potrawy i smaki, których wspomnienie tkwi w nas głęboko. Są zapachy przywołujące błogie uczucie szczęścia, sielanki dzieciństwa i matczynej troski. Każdy z nas ma listę kulinarnych pocieszaczy. Rzeczy, które smakują zawsze, dzięki którym nawet najbardziej pechowy dzień staje się "do zniesienia", a smutki i troski uchodzą tak troszkę dalej od nas.
W zimowe wieczory uwielbiam napełniać dom zapachem drożdżowego ciasta.. Biel śniegu za oknem i zapach cynamonu wewnątrz układają mój świat.
W leniwe niedzielne poranki snuję się do południa w piżamie, czytam na kanapie otulona kocem, bloguję, oglądam bajki, gram w gry planszowe. A zanim mój dom obudzi się, smażę stos cienkich jak papier, chrupiących naleśników.
Córka zjada je z nutellą, ja z konfiturą cytrynową lub z gorzkiej pomarańczy. 

Naleśniki:

Każdy z nas ma swój sprawdzony przepis na ciasto naleśnikowe. Niby sekret tkwi w farszu. A jednak, w ciągu siedmiu lat smażenia naleśników przynajmniej dwa razy tygodniowo, przerobiłam już setki przepisów i sposobów. I dobrze wiem, że w zależności od sposobu przygotowania, można uzyskać różne efekty. W zależności od farszu, jaki chcemy użyć. 

Zazwyczaj trzymam się proporcji 1;1;1. Filiżanka mąki, filiżanka płynu oraz jajko. Do naleśników śniadaniowych dodaję szczyptę cukru waniliowego i łyżeczkę zwykłego, do wytrawnych tylko sól. Najczęściej używam mleka, można także połączyć je z gazowaną wodą mineralną, przez co staną się bardziej puszyste. Dobrze także dodać odrobinę proszku do pieczenia i odstawić ciasto na około pół godziny do lodówki.

Prosty zabieg dodania wrzątku sprawia, że ciasto staje się bardziej sprężyste i naleśniki z farszem wytrawnym lepiej się zwijają. Chodzi tutaj o zaparzenie mąki wrzątkiem, a następnie przygotowanie według przepisu. Jeśli dodamy więcej jajek, ciasto stanie się bardziej ścisłe. Bardziej kruche, jeśli dodamy kieliszek białego półsłodkiego wina. Kiedy przygotujemy je z mąki gryczanej lub kukurydzianej i dodamy piwo, będą przypominały bliny.

Kilka łyżek śmietany nada im delikatny smak, kwaśne mleko ten smak zaostrzy, a maślanka lub roztopione masło spowoduje, że staną się zarazem jedwabiste i kruche. Można dodać pianę z białek, będą bardziej puszyste, lub same żółtka. 

Jeśli naleśniki mają być delikatne, smażymy je na maśle, jeśli wytrawne - polecam smarować patelnię kawałkiem słoniki.


Te ze zdjęcia przygotowałam z mąki pszennej (dobieram typ odpowiedni do danego dania, najchętniej korzystam z mąki Lubella), zaparzonej wrzątkiem, z mlekiem i śmietanką 30% w prawie równych proporcjach, odrobiny cukru oraz dwiema łyżkami stopionego masła. Żółtkiem zamiast całego jajka. 


Smacznego i miłych, leniwych poranków :))




13 marca 2013

Tradycyjny pasztet świąteczny...

To była długa przerwa. 
Dawno temu, na starej stronie bloga, pisałam o tym, że chciałam być gospodynią idealną. Taką z czyściutkim mieszkankiem i gorącym obiadkiem. Ale szacunku Teściowej się nie doczekałam, a MM nie kocha mnie przez to wcale bardziej.
Dążenie do perfekcjonizmu . 
Czas zweryfikował moje nawyki i nałogi. Nauczył przymykać oczy na twórczy nieład w kuchni i nieposkładane od razu pranie. Doceniać leniwe chwile na kanapie. Z towarzyszącym im mruczeniem kota, książką oraz lampką wina.
Ostatnimi czasy brakło mi takich chwil tylko dla siebie. Rzucałam się w projekty, które nie były dla mnie wcale aż tak ważne, podejmowałam realizacji zadań z perspektywy czasu bezcelowych. Nie pozwalałam sobie na uporządkowanie myśli, złapanie oddechu , aż organizm, przemęczony, sam dopomniał się o taki czas. 
W końcu brakło mi sił. O blogowaniu mogłam tylko marzyć, czytanie było zbyt męczące, nawet droga do kuchni wydawała się mieć setki kilometrów.
Dziś już na kilka chwil zasiadłam do komputera i ugotowałam na szybko pożywną zupę. Potrzebowałam czegoś ciepłego i rozgrzewającego. Włączyłam film i przeczytałam kilka zdań nie wywołując przy tym zawrotów głowy.
Wracam do życia. Nauczyłam się szanować własny organizm. Słuchać jego próśb i im ulegać. Rozpieszczać siebie. 
Być dla siebie dobrą.

 
pasztet z kury rosołowej



Niedługo święta. Moje świąteczne propozycje rozpocznę od pasztetu. Co roku gości on na moim stole, a ten przygotowany w domu, z przeróżnych gatunków mięsa, jest o niebo lepszy niż taki sklepowy. Zachęcam do wypróbowania przepisu jeszcze teraz, przed świętami.


   Nie lubię marnować jedzenia. Bardzo nie lubię. Wszelakie więc pozostałości mięsa z rosołu zamrażałam. Gdy tylko troszkę się tego nazbiera, zmielone, doprawione, wykorzystuję na farsze, masy do krokietów lub.... pasztet. Taki jest najlepszy, z różnych gatunków mięsa, kremowy, cudownie aksamitny, delikatny.

Przepis ten jest zupełnie autorski, ale w pełni zasługuje na publikacje, gdyż - nie chwaląc się - dawno tak dobry pasztet miałam przyjemność jeść :)
Zapraszam.


pasztet z kury rosołowej



Pasztet MM:
   Przepis będzie wyglądał nieco inaczej, niż zwyczajowe, ale myślę, że większość z Was bez problemu przeniesie go na realia kuchenne.
Do 0,5 kg mięsa mrożonego pozostałego z rosołu (czyli ugotowanego), wołowego, dodałam mięso z jednej kury rosołowej (rosół pyszny - mięso jest jednak za twarde do zjedzenia i nadaje się jedynie na pasztet). Ok 20 dkg wątróbki drobiowej usmażonej, dwie marchewki, pół średniego selera i kawałeczek wędzonego tłustego boczku. Zmieliłam to razem z półtora bułki dużej, uprzednio namoczonej w mleku i dobrze odciśniętej.
Masę, aby była bardziej kremowa i pasztetowa należy przepuścić przez maszynkę dwa razy.
Następnie dodałam 2 żółtka, 2 białka ubite na pianę, 1/4 łyżeczki mąki ziemniaczanej i łyżkę kaszy manny.
Delikatnie wymieszałam.
Doprawiłam jednym startym czosnkiem, pieprzem i solą do smaku, oraz imbirem i gałką muszkatołową.
Masę przełożyłam do garnka kamionkowego wysmarowanego tłuszczem (byle nie olejem) i wysypanego tartą bułką. Po wierzchu posypałam czubrycą czerwoną. Piekłam ok 2 godzin w ok 200 stopniach. Pod spód dałam blachę z wodą, aby naparować piekarnik i zapobiec pękaniu pasztetu.




pasztet z kury rosołowej



Zapraszam.


Jest pyszny zwłaszcza z sosem tatarskim lub czosnkowym.

10 lutego 2013

Szybko i smacznie... zapiekanka ziemniaczana...


zapiekanka ziemniaczana...



Szybki, sycący i niezwykle smaczny obiad. A do tego tani, ot można powiedzieć, z tego co mamy pod ręką. Lubię takie dania, mało inwencji, chwila pracy....
Lubię te danie także za to, że co by nie dało się do duetu z ziemniakami, smakuje wyśmienicie.
Pyszności z piekarnika... po prostu:)



Zapiekanka ziemniaczana:
Ziemniaki obrać, umyć, zalać wrzątkiem, osolić, ugotować na półtwardo. Cebulę pokroić w piórka (w moim przypadku dwie, bardzo lubię duszoną cebulę w tego rodzaju zapiekankach) oraz czosnek w ilości jednego, dwóch ząbków posiekać i zeszklić na trzech łyżkach oliwy. Dodać pokrojoną w paski czerwoną paprykę i smażyć przez dziesięć minut, ciągle mieszając. Osolić. Na drugiej patelni rozgrzać dwie łyżki oliwy, pokroić w kostkę boczek lub kiełbasę (może być inna wędzonka, coś odrobinę tłustego), podsmażyć.
W żaroodpornym naczyniu lub garnku ,służącym do zapiekania, wysmarowanym masłem, układamy warstwę ziemniaków pokrojonych w plasterki (warstwa powinna być dość gruba), na to wykładamy podsmażoną wędlinę, wrzucamy rozkruszony listek laurowy, dwa - trzy ziarenka ziela angielskiego, posypujemy pieprzem ziołowym i przykrywamy warstwą smażonej cebuli i papryki.
Układamy cienką warstwę ziemniaków, przykrywamy i wstawiamy do średnio nagrzanego piekarnika.
W miseczce rozkłócić jajka (ilość w zależności od upodobań i ilości zapiekanki - w moim przypadku dwa), dodać odrobinę śmietany 18-sto procentowej, vegety. Dodać starty żółty ser, może być mozzarella pokrojona w kostkę, ser pleśniowy typu lazur lub inny znajdujący się aktualnie pod ręką. Można dodać także kilka płatków suszonej czerwonej papryki, lub ostrego chilli - dla amatorów ostrzejszych smaków.
Przygotowaną masą zalać zapiekankę mniej więcej po 30 minutach pieczenia, przykryć na około 10 minut, po czym zapiekać przez kolejne 10 bez przykrycia, aż do apetycznego pojawienia się skórki

Polecam :)))

22 stycznia 2013

Mój sposób na mięso...


Wiem, Kochani Kucharze i Kochane Kucharki. Każdy z Was ma swój idealny sposób na wielki, piękny i soczysty kawał mięsa. :))) Ale może jednak zawita tutaj ktoś, kto będzie szukał inspiracji, kto nie będzie miał pomysłu, ktoś kto...., no nie wiem, ktoś, komu ten wpis pomoże....

sposób na pieczone mięso

Dla mnie ładny kawałek mięsa, niezbyt tłusty ale i nie za chudy, o regularnym kształcie, jest produktem uniwersalnym. Daje mnóstwo możliwości i ogromne pole do popisu.....
Ostatnimi dniami nie miałam weny do gotowania. Piekłam, ucierałam i wciąż pakowałam jabłka do słoików. Wyjęłam więc z dna zamrażarki awaryjne zapasy, utarłam trochę przypraw i ..... bingo.
Obskoczyłam obiad, obiad dnia następnego, a zimne pokroiłam na kanapki. Z kiszonym ogóreczkiem z piwnicy. Pycha....


Solidną porcję mięsa dokładnie myję, nacieram solą. Nacinam w kilku miejscach ostrym, wąskim nożem tak, aby powstały dość głębokie "tunele", w które wsuwam połówki ząbków czosnku.
Obsypuję odrobinę gotowymi marynatami, np. Knorr do mięs. W moździerzu ucieram liście kafiru, kumin, kminek, gorczycę, owoce jałowca, goździki, pieprz biały, suszone pomidory oraz paprykę. Dodaję odrobinę octu balsamicznego, musztardy, oliwy. Przygotowaną pastą smaruję mięso.
Cebulę szalotkę kroję w plasterki, obkładam nią mięso. Przykrywam plastikową folią i zostawiam przynajmniej na noc, a nawet na dobę w lodówce. Tzw. suche marynowanie.




Mięso przekładam do rondla, garnka kamiennego, żeliwnego bądź innego naczynia do zapiekania. Osobiście używam garnka kamionkowego powleczonego ceramiką. Zalewam odrobinę rozpuszczonym z kostki bulionem grzybowym (ok 1/4 szkl) i w takiej samej ilości białym, półsłodkim, dobrym winem.
Wstawiam do zimnego piekarnika (chodzi o to, aby w pierwszej kolejności mięso się rozparzyło, wtedy nie będzie suche lub surowe w środku i o spalonej skórce).
Piec włączam na niezbyt wysoką temperaturę. Piekę kilka godzin (dla mniejszych kawałków i wieprzowiny 2 godziny, dla wołowiny i większych kawałków nawet do 4).
W trakcie pieczenia zaglądam, aby w razie konieczności uzupełnić nadmiar płynu. Pod koniec pieczenia odkrywam, w celu przypieczenia skórki.
Mięso wyjmuję a sos odparowuję do odpowiedniej ilości, dodaję 2 łyżki masła (!) i doprawiam.
Podaję pokrojone w plastry, polane sosem, z miską świeżej sałaty i ziemniakami z wody lub zapieczonymi.

Pychaaaaaa :)))

9 stycznia 2013

Kilka słow i mój sposób na... galaretę...

 Nowy rok niesie ze sobą dużo zmian. W moim otoczeniu, w pracy, w moim Dziecku nawet, gdy dojrzalsza, sięga po książki o zagubionych kotkach i próbuje czytać sama.
Czas mija.
Niepostrzeżenie.
Zbyt szybko

 Nowy blog to dzieło MM, dziękuję bardzo. Ja oczywiście nie mam talentów ani cierpliwości do walki z kodami HTML, linkami i tym podobnymi. Mam natomiast cierpliwość do gotowania i tym głównie zamierzam zajmować się w nadchodzącym roku. Gotowaniem, czytaniem i pisaniem.

Dziękuję Dziewczynom z Wrocławskiego Koła za inspiracje, motywacje, wspólne spotkania i pogaduszki. Nie tylko o kulinariach.  

A tym czasem powoli przenoszę przepisy z poprzedniej strony bloga, szukam także nowych receptur, oryginalnych kuchennych rozwiązań i tradycyjnych smaków.  
Zapraszam więc do odwiedzin :))) Do miłych spotkań :)) Wspólnych śniadań i kolacji:)) Do poczytania,...


 Post z poprzedniej strony bloga. Może i przedświąteczny, jednak galareta jest chyba daniem, które jemy także i w okresie międzyświątecznym :))


galareta z nóżek


   Bardzo lubię tradycyjną kuchnię. A jeszcze bardziej lubi ją MM. Na moim świątecznym stole pojawi się więc tradycyjna mięsna galareta. Wiem, teraz pewnie dietetycy będą pomstować. Tłuszcz, cholesterol itp. Ja jednak uważam, że bardziej szkodzi nam tak chętnie pita cola, napoje gazowane, kanapki kupowane na wynos, jedzenie w barach szybkiej obsługi.... Patrząc na mojego Dziadka, zdrowego i pełnego życia mimo zaawansowanego wieku, chętnie sięgam po przysmaki naszych babć, pod warunkiem, że są przygotowane w domu, z dobrych produktów.
Wiem, że jeśli ktoś lubi taką kuchnię, z cała pewnością ma swoje sprawdzone receptury. Wiem także, że te samo danie smakuje w każdym domu inaczej. Ponieważ wiele osób pyta mnie o przepis, chcę podzielić się swoimi sposobami na galaretę.
Nie jest to danie trudne. Podstawą jest dobry wywar, a więc czas, czas i czas gotowania. Najlepiej nastawić go rano i pozwolić "pyrkać" na wolnym ogniu przez prawie cały dzień. Do wywaru używam różnego rodzaju mięs. Ważne, aby były "kleiste". W galarecie, takiej prawdziwej, chodzi bowiem o kleistość. O samoczynne ścinanie się zimnego wywaru, bez wspomagaczy w postaci żelatyny. Taka galareta jest ponadto niezwykle zdrowa dla osób, które dużo czasu spędzają na nogach. W naturalny sposób wypełnia tkankę łączną w stawach, rzepkach, pomaga zachować zdrowe i silne kości.
Zawiera bowiem dużo kolagenu i elastyny, polecanej osobom po złamaniach i osobom w starszym wieku.
Tak więc do galarety bierzemy różne mięsa. Golonkę (ja chętniej korzystam z tylnej i to dwie, trzy - i, Boże broń, nie wyrzucam tłuszczu ani skóry), skrzydło z indyka (może być dwa - ze względu na mięso, aby galareta nie była tylko "ściętą wodą"), kurze łapki, które po ugotowaniu zwykle daję pieskowi, a przed ugotowaniem dokładnie czyszczę i usuwam wszelkie zgrubienia oraz (jeśli są) pazury, nóżki świnki (także dokładnie wyczyszczone, nie mają co prawda zbyt dużo mięsa, ale zapewniają tak pożądaną kleistość galarety). Jeśli potrzebujemy więcej mięsa dodajemy golonkę przednią lub kawałeczek wołowiny, udo z kurczaka. Nie za dużo, to nie ma być rosół.
Mięso dokładnie myjemy, zalewamy wrzątkiem i zagotowujemy. Tak, aby białko, które "szumujemy" podczas gotowania rosołu ścięło się. Wodę wylewamy, mięso ponownie myjemy.
Zalewamy zimną wodą, ma być przykryte, nie pływać smętnie na dnie garnka. Nastawiamy na bardzo mały ogień i gotujemy. Dodajemy sól, wedle uznania, na taką ilość mięsa ze dwie łyżeczki; liście laurowe i kilka ziarenek ziela angielskiego.

galareta z nózek

Mniej więcej po dwóch godzinach dodajemy włoszczyznę w ilości znacznej. Kilka marchewek, spory kawałek selera, pietruszkę, por, cebulę, kawałeczek kapusty, kilka ziarenek czosnku, nacie pietruszki i selera, jeśli mamy lubczyk. Można dodać łyżeczkę vegety - jeśli ktoś lubi. Nie ma jednak takiej konieczności, ja w domu nie używam tej przyprawy.
Gotujemy nadal na maleńkim ogniu przez kilka godzin. Mięso po dotknięciu ma się rozpadać. Im dłużej gotujemy, tym lepsza będzie galareta. Sekret dobrego wywaru naprawdę tkwi w długości jego gotowania na bardzo wolnym ogniu, Na początku gotowania pilnujemy i co kilka minut odszumowujemy. Potem można zostawić i prawie nie zaglądać do garnka :))
Po tym czasie wyłączamy i zostawiamy na chwilę do przestygnięcia.
Wywar przecedzamy, doprawiamy do smaku solą, pieprzem, przeciśniętym przez praskę czosnkiem, ewentualnie maggi. Wywar powinien w lodówce ściągnąć się samoczynnie, jednak dla pewności, w okresie świątecznym, aby nie roztapiał się na świątecznym stole, podczas rodzinnych spotkań - można dodać nieco żelatyny.Tak z łyżkę, dwie.
Żelatynę namoczyć w odrobinie wywaru, dobrze rozpuścić i dodać do całości, pamiętając, aby nie wlewać żelatyny do bardzo gorącego płynu.
Mięso obrać z kości, posiekać lub ułożyć w całości, wedle gustu. W miseczkach ułożyć posiekaną marchew, ja daję odrobinę groszku konserwowego i ugotowane na twardo, a pokrojone na ćwiartki jajko. Na to pokrojone w plastry mięso. Następnie zalewam doprawionym wywarem, a po wystygnięciu wstawiam do lodówki.

galareta z nóżek


   Zdaję sobie sprawę, że jest to danie dla miłośników tego typu potraw. Można jednak zrobić w ten sam sposób galaretę z drobiu lub innego mięsa. Nie będzie ona co prawda tak kleista i będzie potrzeba nieco więcej żelatyny, będzie miała także mniej kolagenu, jednak powinna być równie smaczna.
Pozdrawiam.

8 stycznia 2013

mój sposób na... kapustę do pierogów wigilijnych...

farsz do pierogów wigilijnych...

Wiem, wiem. Każda z Pań wie jak zrobić kapustę do pierogów wigilijnych :) Heh. Któregoś dnia, robiąc właśnie farsz do pierogów, jednocześnie wisiałam na sesji telefonicznej z przyjaciółką. Gdy na pytanie co tak skwierczy odpowiedziałam, że kapusta właśnie - zasypał mnie grad pytań, co ja z tą kapustą robię.
Wiem, że każde danie w każdym domu smakuje inaczej. Kiedyś jadłam u przyjaciółki gołąbki. Nigdy nie narzekałam na swoje, ale te były zupełnie inne. Niby ryż, mięso, podsmażona cebulka i kapusta.... Koleżanka zdradziła mi swój sekret, teraz na zmianę robię według obu przepisów, raz moje, raz Jej.
Myślę, że warto tak się wymieniać. Człowiek przecie uczy się przez całe życie. Ja chętnie korzystam z rad innych osób i nigdy nie myślę o sobie, że gotuję najlepiej i że lepiej już się nie da. Pewne smaki nam się nudzą, inne pojawiają. Warto sięgać do doświadczeń innych osób.
Więc dziś chcę przedstawić mój sposób na kapustę do pierogów, krokietów i pasztecików. Może kogoś zainspiruję, może ktoś skorzysta. Miło mi będzie, jeśli i Wy podzielicie się swoimi opiniami ze mną.

   Kapustę najpierw dobrze płuczę. Odciskam z nadmiaru wody, zalewam nową i nastawiam na wolny ogień. Dodaję nieco soli, kminku w ziarnach, ziela angielskie i liść laurowy.
Gotuję ją tak około 2 - 3 godzin. Po tym czasie odlewam i pozostawiam na durszlaku do odsączenia i ostygnięcia. Wyjmuję liście i ziele.
W tym czasie albo gotuję uprzednio namoczone grzyby, lub gdy nie mam, obieram sporą ilość pieczarek. Ugotowane i odciśnięte grzyby siekam, a pieczarki ścieram na tarce o grubych oczkach.
Zimną kapustę mocno wyduszam, naprawdę bardzo dokładnie, garść po garści. Następnie siekam nożem bardzo dokładnie. Nie mielę kapusty, nie lubię "miazgi" w pierogach. Oczywiście, jeśli ktoś woli, może kapustkę zmielić.
Sporą ilość cebuli siekam dokładnie, w dużym rondlu o grubym dnie rozgrzewam minimalną ilość oleju i duszę cebulkę do miękkości. Następnie dodaję grzybki, podsmażam. Staram się naprawdę używać minimalnych ilości oleju. Gdy cebula i grzyby są podsmażone, dodaję posiekaną kapustę i smażę do odparowania wody. Nie dolewam absolutnie oleju, kapusta ma być sucha, uprażona, dlatego ważny jest garnek o grubym dnie.
Doprawiam solą, pieprzem, pieprzem ziołowym oraz sosem sojowym grzybowym. Niekiedy dodaję także odrobinę wegety, wtedy kapusta staje się troszkę słodsza i delikatniejsza. Staram się jednak prawie wcale nie używać tej przyprawy w mojej kuchni.
Do wystygłej kapusty dodaję nieco utłuczonych ziemniaków, mogą być z dnia wczorajszego. Nie chodzi o zwiększenie ilości farszu, a o uzyskanie kleistości kapusty. Zwykle sprawia ona problemy przy lepieniu pierogów, jednak obsmażona i z dodatkiem ziemniaków zachowuje się jak farsz do ruskich. Pierogi lepi się idealnie.

Pozdrawiam :)