26 stycznia 2013

Domowy zakwas....

Moje dziecko ma własny świat. Zamknięta pomiędzy Dziećmi z Ulicy Awanturników, a Kubusiem Puchatkiem, robi własne stosiki lektur na jutro.
Nieporadnie składa literki w ulubionej książeczce i wyciąga malutką rączkę z niemą prośbą "poczytaj mi mamo".
W świecie nastawionym na konsumpcję, gdzie poszanowanie dla słowa pisanego drastycznie spada, mało co cieszy mnie tak bardzo jak jej umiłowanie lektur. W dobie cyfryzacji i internetu, kontaktów międzyludzkich ograniczonych do odruchowego i mechanicznego lajkowania, do mejli i szybkich wiadomości czatowych, pisze kartki z pozdrowieniami i co rano planuje wyprawę na pocztę. Pieczołowicie składa wszystkie otrzymane od Przyjaciółek listy, chowa do pudełka, obwiązuje wstążką, celebruje chwile ich lektury. Obłożona stosem parujących racuchów lub cienkich jak papier naleśników, przez długie godziny wspólnie z ukochanymi bohaterami przeżywa niezapomniane przygody i śmieje się w głos.
A ja spoglądam na nią z miłością i widzę siebie sprzed lat. 


pasja i pieczenie

   To były dwa leniwe dni. Spędzone na spacerach, przemyśleniach i przy książce. Rozmowach rodzinnych do późnych godzin nocnych, gorących kawach o świcie, szumie deszczu i zapachu dymu z komina.
Teraz już tęsknie do rozgrzanego piekarnika, mgły za oknem i leniwych poranków. Tęsknię do własnej kuchni, własnych kurzy na półkach i mruczenia własnego kota.
Jak już pisałam, życie może być pasją. Pasją mogą stać się drobiazgi. Każdy ruch składanego ciasta uspokaja. Wprawia w dobry nastrój, przywraca równowagę. Dla mnie. Nic nie poradzę, że po latach studiów, nauki, pracy - po latach pomyłek i zakrętów, z których szybko wycofywałam się tyłem; po latach prowadzenia domu, odnalazłam rzecz, która sprawia mi niesamowitą przyjemność. Odnalazłam siebie. Ciepły dom, dziecko skupione przy lekcjach, kwitnące lipy za oknem, lub śnieg zalegający na parapecie.... haftowane serwetki, kwiaty w wazonie. Kęs sernika z lawendą i gorąca herbata z miodem zimowym wieczorem. 

Zakwas:
Zakwas żytni jest wyjątkowo prosty do własnej "hodowli". Wystarczy tylko nieco cierpliwości, dobra mąka żytnia (koniecznie typ 2000) i duży słoik lub gliniany garnek.
Zakwas żytni zajmuje poczesne miejsce w mojej kuchni, stoi na lodówce, a ja przemawiam do niego, wącham, upajam winnym zapachem, gładzę opuszkami palców glinę garnczka
W mojej kuchni raczej nie trzymam się proporcji. Owszem, ważę składniki przygotowując ciasto chlebowe lub innego rodzaju, ale w innych przypadkach waga stoi zapomniana. Tak samo było przy "produkcji" domowego zakwasu.
Nigdy nie odważam dodawanej do niego mąki i wody. Robię to na "oko", na wyczucie. Pilnuję jedynie proporcji. Pierwszego dnia mieszam równe ilości (np. pół szklanki mąki żytniej i pół szklanki letniej wody), przykrywam szczelnie folią kuchenną, ściereczką, po czym odstawiam na 24 godziny w dość ciepłe miejsce.
Po tym czasie powtarzam czynności z dnia poprzedniego, pół szklanki mąki i pół szklanki wody dodaję do pasty otrzymanej dnia poprzedniego.
Dzień 3 - 7, zakwas dokarmiam dwa razy dziennie. W praktyce wygląda to tak, iż rano dodaję 1/4 szklanki mąki i 1/4 szklanki wody, a drugie tyle dodaję wieczorem.
Po tym czasie można piec swój pierwszy, domowy chlebek. Ja jednak polecam jeszcze przez tydzień do wypieku dodawać po szczypcie drożdży instant, gdyż zakwas jest jeszcze bardzo "młody" Dokarmiam go także dwa razy dziennie przez kolejny tydzień w celu wzmocnienia jego siły. Potem wystarczy dokarmiać zakwas raz dziennie. Ilości mąki i wody dodajemy w zależności potrzeb. Jeśli planujemy większe pieczenie możemy przygotować większą ilość zakwasu poprzez dodanie 12 godzin przed większej ilości wody i mąki. Jeśli tylko "dokarmiamy" zakwas - można dać zaledwie dwie łyżki wody i mąki.
Gdy pieczemy częściej niż trzy razy w tygodniu, zakwas trzymamy w kuchni, w szafce, w pokoju, w ciepłym miejscu, nie należy tylko stawiać zakwasu bezpośrednio przy kaloryferze. Jeśli pieczemy rzadziej - przechowujemy zakwas w lodówce. W takiej sytuacji należy wyjąć go odpowiednio wcześniej, doprowadzić do temperatury pokojowej (latem trwa to godzinę - zimą nawet kilka), dokarmić i odczekać 10 - 12 godzin aż się podniesie i nieco opadnie. Po tym czasie zakwas jest gotowy do użycia.
O zakwasie żytnim to chyba wszystko. Dodam, że zakwas może spędzać z nami długie lata :)) I mieć się dobrze. Zakwasu nie wyrzucamy z byle powodu. Jedynie jeśli naprawdę zacznie nieprzyjemnie pachnieć, zrobi się zielony, czarny lub po prostu spleśnieje. Ale dbany i dokarmiany odpowiednio (latem nieco częściej niż raz dziennie) spędzi z nami swoje długie życie :))

A już niedługo opowiem o zaczynach stosowanych w mojej małej domowej piekarni :))) Tym czasem pozdrawiam cieplutko i zachęcam do eksperymentowania z zakwasem. Pieczenie chleba uzależnia. Z czasem staje się pasją. Gdy już uda nam się ten pierwszy idealny bochenek, trudno oprzeć się i nie eksperymentować z dalszymi próbami, innymi przepisami... tego po prostu trzeba spróbować :)))


1 komentarz:

Dzikuska pisze...

Dzięki za przepis. Powolutku zaczynam się zastanawiać nad powrotem do rodzinnej tradycji - mój Dziadek był piekarzem:)