Nieporadnie składa literki w ulubionej książeczce i wyciąga malutką rączkę z niemą prośbą "poczytaj mi mamo".
W świecie nastawionym na konsumpcję, gdzie poszanowanie dla słowa pisanego drastycznie spada, mało co cieszy mnie tak bardzo jak jej umiłowanie lektur. W dobie cyfryzacji i internetu, kontaktów międzyludzkich ograniczonych do odruchowego i mechanicznego lajkowania, do mejli i szybkich wiadomości czatowych, pisze kartki z pozdrowieniami i co rano planuje wyprawę na pocztę. Pieczołowicie składa wszystkie otrzymane od Przyjaciółek listy, chowa do pudełka, obwiązuje wstążką, celebruje chwile ich lektury. Obłożona stosem parujących racuchów lub cienkich jak papier naleśników, przez długie godziny wspólnie z ukochanymi bohaterami przeżywa niezapomniane przygody i śmieje się w głos.
A ja spoglądam na nią z miłością i widzę siebie sprzed lat.
To były dwa leniwe dni. Spędzone
na spacerach, przemyśleniach i przy książce. Rozmowach rodzinnych do
późnych godzin nocnych, gorących kawach o świcie, szumie deszczu i
zapachu dymu z komina.
Teraz już tęsknie do rozgrzanego
piekarnika, mgły za oknem i leniwych poranków. Tęsknię do własnej
kuchni, własnych kurzy na półkach i mruczenia własnego kota.
Jak już pisałam, życie może być
pasją. Pasją mogą stać się drobiazgi. Każdy ruch składanego ciasta
uspokaja. Wprawia w dobry nastrój, przywraca równowagę. Dla mnie. Nic
nie poradzę, że po latach studiów, nauki, pracy - po latach pomyłek i
zakrętów, z których szybko wycofywałam się tyłem; po latach prowadzenia
domu, odnalazłam rzecz, która sprawia mi niesamowitą przyjemność.
Odnalazłam siebie. Ciepły dom, dziecko skupione przy lekcjach, kwitnące
lipy za oknem, lub śnieg zalegający na parapecie.... haftowane serwetki,
kwiaty w wazonie. Kęs sernika z lawendą i gorąca herbata z miodem
zimowym wieczorem.
Zakwas:
Zakwas żytni jest wyjątkowo prosty
do własnej "hodowli". Wystarczy tylko nieco cierpliwości, dobra mąka
żytnia (koniecznie typ 2000) i duży słoik lub gliniany garnek.
Zakwas żytni zajmuje poczesne
miejsce w mojej kuchni, stoi na lodówce, a ja przemawiam do niego,
wącham, upajam winnym zapachem, gładzę opuszkami palców glinę garnczka
W mojej kuchni raczej nie trzymam
się proporcji. Owszem, ważę składniki przygotowując ciasto chlebowe lub
innego rodzaju, ale w innych przypadkach waga stoi zapomniana. Tak samo
było przy "produkcji" domowego zakwasu.
Nigdy nie odważam dodawanej do niego
mąki i wody. Robię to na "oko", na wyczucie. Pilnuję jedynie proporcji.
Pierwszego dnia mieszam równe ilości (np. pół szklanki mąki żytniej i
pół szklanki letniej wody), przykrywam szczelnie folią kuchenną,
ściereczką, po czym odstawiam na 24 godziny w dość ciepłe miejsce.
Po tym czasie powtarzam czynności z
dnia poprzedniego, pół szklanki mąki i pół szklanki wody dodaję do pasty
otrzymanej dnia poprzedniego.
Dzień 3 - 7, zakwas dokarmiam dwa
razy dziennie. W praktyce wygląda to tak, iż rano dodaję 1/4 szklanki
mąki i 1/4 szklanki wody, a drugie tyle dodaję wieczorem.
Po tym czasie można piec swój
pierwszy, domowy chlebek. Ja jednak polecam jeszcze przez tydzień do
wypieku dodawać po szczypcie drożdży instant, gdyż zakwas jest jeszcze
bardzo "młody" Dokarmiam go także dwa razy dziennie przez kolejny
tydzień w celu wzmocnienia jego siły. Potem wystarczy dokarmiać zakwas
raz dziennie. Ilości mąki i wody dodajemy w zależności potrzeb. Jeśli
planujemy większe pieczenie możemy przygotować większą ilość zakwasu
poprzez dodanie 12 godzin przed większej ilości wody i mąki. Jeśli tylko
"dokarmiamy" zakwas - można dać zaledwie dwie łyżki wody i mąki.
Gdy pieczemy częściej niż trzy razy w
tygodniu, zakwas trzymamy w kuchni, w szafce, w pokoju, w ciepłym
miejscu, nie należy tylko stawiać zakwasu bezpośrednio przy kaloryferze.
Jeśli pieczemy rzadziej - przechowujemy zakwas w lodówce. W takiej
sytuacji należy wyjąć go odpowiednio wcześniej, doprowadzić do
temperatury pokojowej (latem trwa to godzinę - zimą nawet kilka),
dokarmić i odczekać 10 - 12 godzin aż się podniesie i nieco opadnie. Po
tym czasie zakwas jest gotowy do użycia.
O zakwasie żytnim to chyba wszystko.
Dodam, że zakwas może spędzać z nami długie lata :)) I mieć się dobrze.
Zakwasu nie wyrzucamy z byle powodu. Jedynie jeśli naprawdę zacznie
nieprzyjemnie pachnieć, zrobi się zielony, czarny lub po prostu
spleśnieje. Ale dbany i dokarmiany odpowiednio (latem nieco częściej niż
raz dziennie) spędzi z nami swoje długie życie :))
A już niedługo opowiem o zaczynach
stosowanych w mojej małej domowej piekarni :))) Tym czasem pozdrawiam
cieplutko i zachęcam do eksperymentowania z zakwasem. Pieczenie chleba
uzależnia. Z czasem staje się pasją. Gdy już uda nam się ten pierwszy
idealny bochenek, trudno oprzeć się i nie eksperymentować z dalszymi
próbami, innymi przepisami... tego po prostu trzeba spróbować :)))
1 komentarz:
Dzięki za przepis. Powolutku zaczynam się zastanawiać nad powrotem do rodzinnej tradycji - mój Dziadek był piekarzem:)
Prześlij komentarz