Święta
spędziłyśmy oglądając zdjęcia Małej Dziewczynki. Jej tłuste łapki i
pachnącą kaszą manną buzię. Uwielbiałam ten zapach mojej Córki. Ufny i
oddany. Rączkę w mej dłoni i utkwione uważne spojrzenie.
Mamusiu, smutno Ci? Psytulę Cię. O popats, na pocieszenie biedlonka.
Dziś
Mała Dziewczynka ma skończone siedem lat i sięga mi ramion. Ma długie
nogi i urocze szelmowskie oczęta. Dziś, Mała Dziewczynka, wybiera buciki
na jak największym obcasie i mówi, co pasuje mi do danej spódnicy.
Czasami, gdy usilnie zapinam zamek w spódnicy, z powątpiewaniem kiwa
główką z włoskami splecionymi w koronę, oj przytyłaś.
Mamo, te jabłko ma plamki. A nie otruję się? Nie? To Ty zjedz.
Moja
Mała Dziewczynka to nie ja sprzed lat, pokorna i grzeczna. Ona ma własne
zdanie, własne zabawy, własne poglądy. Ona już wie, co lubi a czego
nie. Na co się godzi, a co jej nie pasuje w żadnym razie. Leży w
pościeli, z pilotem w zasięgu ręki i paczką rodzynek w czekoladzie.
Zbiera z podłogi porzucone paski i chusteczki, wrzuca do kosmetyczki
krem i ochronny błyszczyk o smaku truskawkowym i z trudem przyswaja moje
opowieści o gumie Donald i spodniach z Pewexu.
Moja
Mała Dziewczynka w święta objada się łakociami i rysuje kolejne kartki z
portretem wciąż tego samego kotka. Do stołu nakrywa według własnego
pomysłu serwetkami w zielone kaktusy na tle lazurowo błękitnego nieba, a
obok stawia bałwanki.
Jest tak całkowicie różna ode mnie, a jednak tak podobna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz