30 kwietnia 2013
Ich dwoje....
Marudzi.
Od powrotu ze szkoły, z przedszkola, z podwórka. Marudzi. Nie chce jeść, nie chce pić, nie chce spać. Marudzi. Płacze, fuczy, zniecierpliwiona odrzuca wszystko, odtrąca twoją troskliwie lądującą na jej czole rękę, przyciąga cię i odpycha. I płacze.
I marudzi. Przeraźliwie marudzi.
Resztkami cierpliwości wygrzebanej na takie okazje z kąta, pytasz, czy źle się czuje. Nie, oczywiście, że źle się nie czuje. Oczywiście, że chora nie będzie. Oczywiście, że przecież nie płacze, że nie marudzi, że nic jej nie jest. Tylko głowa boli. Ale nie, spać nie chce. Jeść nie. Bawić się. Może pić.
Syrop wypluty jak fontanna ląduje na twojej twarzy. Mąż ląduje na kanapie, a dziecko w końcu zasypia w waszym wielkim łóżku. Obok armia syropków, pieluszek, miseczek. Na wszelki wypadek. Dobrze wiesz, ze ten wszelki wypadek nadejdzie tej nocy. I zamiast odrzucić od siebie troski, aby czuwały nad snem was obydwu, siedzisz w ciemności, wsłuchujesz się w nierównomierny oddech dziecka i z napięciem śledzisz każdy ruch klatki piersiowej unoszącej się przy oddychaniu.
Wiesz, że rano będzie gorzej. W nocy pojawi się gorączka, zawsze pojawia się nocą, a rano będzie twierdziła, że nic jej nie jest, ale ty wiesz, że będzie chora. I wiesz, że czeka cię ciężkie "nad ranem". I niby wiesz, ze powinnaś się położyć, odpocząć, przespać. I wiesz, że w dzień trzeba będzie rosołek ugotować, dogadzać, latać z miskami, wykonać tysiąc telefonów do pracy i jeszcze wiele innych rzeczy cię czeka. I niby to wszystko wiesz, ale jakoś położyć się nie potrafisz. Planujesz jutrzejszy dzień, próbujesz zorganizować na nowo w pracy, szukasz zastępstwa, a gdy decydujesz się w końcu położyć; małe rozpalone ciałko nienaturalnie wierci się w twoim wielkim łóżku i już wiesz, że gorączka i kaszel i tak dalej.....
Kochasz je. Modlisz się o każdą kolejną noc, aby już bez gorączki, aby już bez wymiotów, aby już lepiej. Aby jeść zaczęła. Pić zaczęła. Modlisz się i śpiewasz przy każdej połkniętej łyżeczce wody, każdej wlanej w dzióbek kropli płynu i każdej połkniętej kropli lekarstwa. Martwisz się. Nie jesz, nie śpisz, pijesz hektolitry kawy i nie wstajesz z klęczek. Powraca wizja szpitala, maski tlenowej na sinych maleńkich ustach, narkozy i bezwładu małego ciałka.
Modlisz się.
I pomimo, że to tylko zwykła grypa, całe dnie się modlisz i oddajesz hołd własnemu dziecku. Dniami padasz ze zmęczenia, podpierasz ciężkie powieki wizją katastrofy, ręce zmuszasz do pracy, usta do martwego uśmiechu.
Kolejne zupki nie zjedzone lądują w misce kota, kolejne ciasteczka pokruszone w koszu a herbatki w zlewie.
Modlisz się o każdą kroplę lekarstwa i połkniętego płynu. Regularnie wymieniasz miski, spocone piżamki i brudne pościele.
Modlisz się.
A gdy po czterech dniach twoje dziecko budzi cię uśmiechem, skuloną przy łóżku, nieprzebraną od początku choroby, z opuchniętymi powiekami; gdy budzi cię uśmiechem i prosi o picie, śniadanie, bajkę; promieniejesz jak w dniu w którym się urodziło. Biegniesz w podskokach do kuchni, do kolejnych obowiązków i przez następne trzy dni zażywacie rekonwalescencji oboje.
Źle się czujesz. Jesteś zniecierpliwiona, marudna, boli cię głowa, gardło, nie chcesz jeść, nie chcesz pić, nie chcesz nawet leków. Nie możesz się ruszać, czujesz, jak gdyby wokół twojego cała powstała galaretka. Będziesz chora. Nie prześpisz tej nocy, a mąż wyjechał w delegację.
- Mamo, teraz ja się będę tobą opiekować, dam ci pić i lekarstwa.
I jesteś tak dumna jak w dniu, w którym się urodziło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Ładne :)
Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
Prześlij komentarz